O tym, że dom kultury należy do wszystkich

Karolina Błażejczak

Kiedy pierwszy raz weszłam do INSPIRO zapytałam, czy mogę wejść w butach na salę gimnastyczną. Nie tylko ja. Szkoły i domy kultury przyzwyczaiły nas, że nie służą do używania, ale do tego, żeby trwały w wiecznie niezmienionym stanie. Że wielu rzeczy nie należy ruszać, a właściwie to nie ma czego, dlatego że na korytarzu z trzeszczącą podłogą stoją tylko dwa stare krzesła i chwiejący się stolik. Zwykłe domy kultury są pełne zamkniętych pomieszczeń dostępnych tylko dla upoważnionych, jednak nie wiadomo kim owi upoważnieni są (i czy należy się ich bać). Dlatego właśnie wydaje się, że w INSPIRO coś jest nie tak. Wszędzie można wejść i zajrzeć, wyciągnąć kubek ze zmywarki, samemu zaparzyć kawę, posprzątać jeśli się rozleje. Ugotować sobie obiad, jeśli jest się głodnym.

Z biurokratycznej perspektywy INSPIRO na pewno jest statkiem szaleńców a największy problem stanowi tu wolność. Wolność oznacza, że trzeba zająć się sobą, co wcale nie jest tak proste, jeśli ciągle przebywamy w kontrolowanych warunkach. Wolność jest podejrzana, bo przestała być naturalna. To ona zostawia Rezydentów bez wskazówek, co mają zrobić w INSPIRO, właśnie dlatego, że mogą zrobić wszystko. Ona odbiera Kołu Gospodyń Wiejskich monopol na kuchenne naczynia, a na dodatek znaczy, że coś może się potłuc, a łyżeczki zostaną rozniesione po całym budynku. Wolność zmienia kontrolę w zaufanie, hierarchię we współpracę i rozwój, a dyrektorów odziera z garniturów i daje im mopa do ręki.

Dlatego wolność nie opanowuje przestrzeni z dnia na dzień, wpuszczanie jej do życia jest długotrwałym procesem. Oswajanie Podłężan z tym, że dom kultury należy do wszystkich Beata i Maciek zaczęli od zdjęcia z okien zakurzonych żaluzji. W ten sposób rodzice odbierający dzieci z przedszkola zobaczyli wszystko, co działo się w środku. Dom Kultury nie miał już nic do ukrycia. Jeśli był pusty – wszyscy to widzieli, tak samo jak teraz widać, że wciąż jest pełny i kolorowy. Po wejściu do środka nie wszyscy od razu odważyli się usiąść przy stole, o zaparzeniu herbaty już nie wspomnę. Na początku bezpieczniej było przysiąść na sofach ustawionych wzdłuż korytarza, bo wtedy nie następował przymus konfrontacji z rodzicem siedzącym naprzeciwko. Większość jednak wybierała coś jeszcze bardziej radykalnego: porzucała dzieci za progiem tej przedziwnej nie-instytucji i czym prędzej się oddalała.

Od przejęcia przez INSPIRO domu kultury minęło już pięć lat i proces oswajania stowarzyszenie ma dawno za sobą. Dziś to normalne, że ktoś śpi na żółtej sofie, tak samo jak to, że dzieci z rodzicami przychodzą do INSPIRO po prostu posiedzieć, a Paweł węszy w zakamarkach w poszukiwaniu słodyczy do zdobycia. Że na półkach stoją książki, które można wziąć, przeczytać i odnieść w dowolnym czasie bez żadnej kontroli kto co bierze i kiedy przynosi z powrotem. Dlatego kiedy Beata i Maciek dostają kolejną pochwałę, że robią coś niezwykłego szczerze tego nie rozumieją – bo tak naprawdę Dom Kultury INSPIRO przywraca znaczenie słowu normalny. A normalny dom to przecież dom otwarty, niezbiurokratyzowany, bliski ludziom, bez sztucznego zadęcia.


Tekst powstał w ramach projektu Strefa52 dofinansowanego ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Dodaj komentarz